poniedziałek, 21 stycznia 2013

wulkaniczny zespół




Marta

katamaran na Fogo

port Fogo, bez żadnego oświetlenia

idziemy do miasteczka Sao Filipe

autostop 

czarny piasek wow


odważny krok w czarną pianę

cuda dziwy czarny piasek!!!



jedziemy do krateru

podwioził nas właściciel jedynego hotelu w kraterze

coraz bliżej centrum

pico Fogo


z tego niższego wieszchołka był wybuch w 1995

hotel z którego nie korzystaliśmy

A teraz dłuższa spacja, bo podziało się w między czasie. Wrócił Mąż, zaczęliśmy robić obiad, ale za Mężem przyszwędały się 3 Fogowe dziewczynki no i się zaczęło. Najpierw chciały "karmelos" no to ciastka dostały, poszły sobie a potem kiedy już na wermahtowskiej kuchence doczekaliśmy się ryżu z fasolą i rybą znowu przyszły. Chciały się odwdzięczyć dlatego przeszły przez płot i ukradły sąsiadowi granaty( bardzo dojrzałe) z drzewa. Poczęstowały nas a same jadły niedaleko nas, opierając się o murek sąsiada, wrzucając mu resztki do ogródka!!!Mąż prosił o wyrzucenie naszych śmieci, bo my nie wiedzieliśmy gdzie jest kosz na śmieci, no to dziewucha wzięła nasze puszki i juz prawie rzucała sąsiadowi za płot kiedy zaprotestowaliśmy i jednak sami znaleźliśmy w końcu śmietnik;-)
wybieraliśmy się na pifko do knajpy gdzie wcześniej pan nie policzył nam za piwa, bo powiedział że "zapłacimy jak przyjdziemy następnym razem" - Afryka!! po drodze jeszcze był sklep adwentystów, którzy go otworzyli jeszcze w sobotę ale już po zachodzi słońca- no co, wtedy już można;-) tam się dowiedzieliśmy że tutejsza młodzież (czyt. katolicka)  kradnie... no to prawie jak my, to się nie ma czego bać ;-D
w końcu trafiliśmy do knajpy, z niej pod drzewo z ponczem w ręku (co by się ogrzać, bo co poniektóre żony nie biorą ciepłych rzeczy do ubrania) gdzie tubylcy grali na gitarze i dżambie, przepięknie śpiewali. Zobaczyli że nam (żonie) zimno i weszliśmy do środka knajpy. Co było dalej to Mąż opowie o! ;-)


gdzie jesteśmy, tam nasz dom ;-)
salka katechetyczna


tak, dobrze widzicie- bląd włosy!



każdy kolor to inny wypływ lawy




słońsce zachodzi za krater, zrobi się zimno

ostatnie promienie słońca na czubku Pico

karmelos ;-)



wspólne granie

Bolo robi obiad ;-)

granaty


przed niedzielną mszą

świniobicie

gwiazda betlejemska, ale nie mieści się w doniczce ;-D






pomidory

palenie kawy





"mielenie kawy"








ekipa rozbijająca namiot

na tle lawy z 1995 roku











lawowanie











kuchnia polowa






polecamy sandały Salomon, ale NIE na wulkan


























Monika i Nazi












A w knajpce wielkości może kuchni na Stablewskiego (co prawda była nowa sala, ale nie oświetlona i nie używana) muzykanci się zebrali i zajęli jedną połowę, a słuchacze drugą połowę. Na początku muzykanci uczyli nas trochę kreolskiego, ale potem przyszedł Volfgang - zapoznany przez nas w Prai Niemiec, 30lat, dredy, świetne jakieś takie podejście no stress i przyjazny dla wszystkich, i już rok żyje na Fogo. No więc Volfgang przyszedł z parą holendrów, i zrobił się podział na słuchaczy i grajków. Do grajków dołączali kolejni z nowymi instrumentami, teraz była już taka mała gitarka i jeszcze coś takiego co wyglądało jak ryflowany metalowy termos po którym się szurało takim czymś pomiędzy pędzelkiem a widelcem. Oni grali Cesaire Evore i inne takie, my słuchaliśmy i rozmawialiśmy o ichniej kulturze, i żałowaliśmy bardzo ludzi przyjeżdzających na CV do hotelu all inclusive i wracających mówiąc, że byli na CV i nic specjalnego...
No i jak tak słuchaliśmy okazało się, że nagle żona moja Marta siedzi między muzykantami z termosem w ręku... No Volfgang mówił, że wielu turystów próbowało, ale na ogół to tylko psują piosenkę. A tu moja żona zaczęła obcierać ten termos, i wszystko grało ku wielkiemu zaskoczeniu Volfganga, zadowoleniu muzyków i wielkiemu mojemu puchnięciu z dumy!!! Moja Żona! My Wife! -powtażałęm - Ami Mulher! po kreolsku...
No i tak to żona została częścią zespołu, dostała zaproszenie na stałe do zamieszkania w wulkanie, co zresztą nam by obojgu pasowało, tylko tam bym mógł mieć problemy ze znalezieniem pracy...Ale może się kiedyś uda