czwartek, 29 listopada 2012

stolica CV Paraia



A noc na promie była dość przyjemna- czyli duszno nie było, tylko że nad ranem dzieci zaczęły bardzo kaszleć. Do tego stopnia że Mąż stwierdził że jakby tak Młoda Fedorowska kaszlała to Krzyś z sikierą robił by przejście do szpitala nie szczędząc pani na recepcji gdyby mu powiedziała, że przyjmą ją dopiero jutro ;-) 
prom wystartował o 22:10 z Sal Rei  a około 7:30 był w Prai. 





zdrowie pięknych pań

Praia- stolica CV, z promu widać jeszcze piękne góry, a im bliżej się jest tym widzi się w nich wysypisko śmieci... a szkoda bo piękne tu góry. Tylko że drzew nie ma. Rozumiecie? najbliższe  drzewo jakie tu mamy to to na moich plecach. No jest jeszcze kilka palm ale bardzo dobrze że nie zabraliśmy hamaku- nie było by go gdzie powiesić!!
teraz siedzimy na kawie, moja się już skończyła a była pyszna. Ah jeszcze muszę pochwalić mojego męża że kiedy Żona już nie ma siły nawet na to że nie wie czego chce- to wyobraźcie sobie że Mąż wie!!! i to właśnie była pyyyszna kawa ;-D

pisanie relacji na Gustawie



Och, żona dzielna, mimo słońca weszła na taki wielki płaskowyż na którym jest Praja, mimo że go najpierw trzeba było minąć bo była rzeka ale mostu nie było... no i proponowałem, że busika weźmiemy bo ciężko, ale żona nie i nie, no i wlazła bez gadania!!! I jeszcze mnie tak chwali, że aż się czerwienię. Tzn. w relacji, bo tak na pierwszy rzut oka to nie widać, że chce pochwalić.
No a kafejka jest fajna, ocieniona, duża i europejska. Odpoczęliśmy troszkę...


w Afryce płakać nie wolno, przynajmniej pod tym drzewem
Aha, dziś też niesamowita sytuacja:
niekiedy w życiu kobiety tak się dzieję że progesteron tak mocno działa że nawet w Afryce chce się się płakać (powód: "bo tak!!) no i jedna z Żon, polka, dziś tak miała... a że siedzieliśmy w cieniu drzewa na niewielkim placu to oparłam moją zasmuconą głowę na kolanach męża i nie trwało to 15 sekund kiedy podszedł do nas Człowiek z zapytaniem czy coś złego się dzieje! no i było po smutku, bo zaczął tą Żonę rozśmieszać i mówić miłe rzeczy i że w Afryce nie można być smutnym. No cóż, no to jak nie można to nie można ;-)
NO STRESS
Marta (żeby nie wyszło że ta żona to ja)




 

targowisko 
pierwsze poszliśmy na targ w celu kupienia koszuli afrykańskiej dla Męża. Zapamiętany widok z targu: pani sprzedająca świeże ryby, odganiająca szmatą natarczywe muchy równocześnie... malowała paznokcie u nóg!!!! wow! i jeszcze jedno: częsty widok to panowie szyjący na maszynach do szycia ubrania które potem dają na wieszak. No tak bo po co robić zapasy jak można mieć tyle towaru ile na raz potrzeba ;-)


gdyby to wiązanie widziały chustomanieczki- o zgrozo!!! ;-D

Udało się nam spotkać w końcu z Gustawem (jest z Togo, na CV od 5 lat, uczy angielskiego) i z Emilką (polka od 2 msc pracuje jako menagerka w hotelu, ale 45 min od Prai). Wspaniali ludzie, uśmiechnięci, baaardzo gościnni. 
fontanna, oczywiście sucha, wszak jest teraz pora deszczowa

Zlądowaliśmy w domu u Gustawa, kiedy my się odświeżaliśmy to nasi gospodarze poszli do sklepu po jedzenie i przynieśli typowe dla Togo jedzonko: ryż z jakąś dziwną przyprawą- b. smaczny, gęś, kurczak, warzywa. A prawie wszystko z dodatkiem papryczki chili dodali i oczywiście tylko małżeństwo Muszyńskich na nie trafiło- łapczywie zapijaliśmy piekące gardła pierw wodą, potem grogiem ;-D
Emilka musiała wracać do pracy, bo od tego zależy czy pojedzie jutro z nami na Fogo, Gustaw poszedł oglądać mecz, a my po krótkiej drzemce wypuściliśmy się bujać po stolicy :-)
tu mieszkaliśmy u Gustawo

Potem udaliśmy się na zwiedzanie Prai i hmm no byliśmy w takich miejscach że Gustaw mieszkający tu 5 lat, pytał nas gdzie te zdjęcia są robione!! nie wiem czy on tak słabo zna miasto czy to my się zapuściliśmy w jakieś nieznane tereny ;-) na koniec trafiliśmy na mały cyrk uliczny z koncertem.




Wygibasy robili wspaniałe, kończyło się to fireshow tylko że musieliśmy iść żeby się Gustaw nie martwił czy jeszcze żyjemy (jego sms o 1700 z pyt. czy wszystko ok dotarł do nas o 2000( w końcu ma długo drogę do przebycia).
A teraz mąż się myje, spłukuje trud dnia dziewicciodniowego mężowania, Gustaw poszedł na taras (dach ) a ja popijam truskawkowy poncz, mniam.

Dzień kolejny, najprawdopodobniej środa. Słońce zaszło, ciemno, i śmierdzi sikami.



Siedzimy w porcie czekając na odpłynięcie promu które miało nastąpić o 1200 ( jest teraz 18:53). 

Ale dziś dzień był baaardzo afrykański: picie grogu, ponczu, uśmiechanie się do ludzi, gadanie z nimi, pływanie w Atlantyku i czekanie. Chociaż nie czekanie- raczej bycie, takie bycie tu i teraz, no stress, prom miał być o 1200?  no to się trzeba cieszyć że wogóle jest dziś, bo przecież równie dobrze mógł być za tydzień...




 Ogólnie to na wszystkie smutki i nerwy bardzo kojąco działa truskawkowy poncz, trza by se do domu kupić.


A z tym Promem to było tak: Pytaliśmy ludzi w niedzielę, ale nikt nie wiedział. W poniedziałek powiedzieli nam w agencji promów, że prom będzie w środę lub w czwartek i mamy pytać we wtorek. We wtorek powiedzieli, że będzie w środę i sprzedali bilety na g. 1200. W środę przy śniadaniu właściciel hotelu powiedział nam, że lepiej jeszcze iść potwierdzić godzinę w agencji. Poszliśmy o 1030 i pani napisała nam na kartce: 19H00...
Nie chciało nam się wierzyć bo prom już stał, więc poszliśmy do promu. Poltorej h zajęło nam dopytywanie o której odpłynie. wszyscy mówili co innego i szli się dopytać, ale nie wracali. Ok. 12 człowiek z Agencji powiedział nam, że mamy wrócić o 19tej. O 1830 powiedzieli nam, że nie możemy jeszcze wejść, bo trwa załadunek, i że czas na pasażerów będzie ok.1930, a może już o 2000. Afrykaa...







Dziś też doświadczyłem najgorszej przygody ze wszystkich moich podróży... odłożyliśmy plecaki w cieniu i ja pobiegłem spotkać się z Polakiem żeglarzem (koniec końców się nie udało...). Kiedy wróciłem akurat przyłapałęm psa (są ich tu setki - wyglądają raczej chore i odrażające) na obsikiwaniu mi plecaka!!!! od środka od strony pleców!!!!! Pobiegłem w jego stronę gotowy kopać do upadłego, niestety bestia uciekła, a ja zmarnowałem litr bardzo drogiej wody pitnej (butelka 1,5l kosztuje tu 1 €!! ) na opłukiwanie... plecak z cordury to nie przesiąkł, ale sami rozumiecie - założyć toto potem na plecy.... Bleee. Byłem baardzo głęboko nieszczęśliwy...