|
Marta |
|
katamaran na Fogo |
|
port Fogo, bez żadnego oświetlenia |
|
idziemy do miasteczka Sao Filipe |
|
autostop |
|
czarny piasek wow |
|
odważny krok w czarną pianę |
|
cuda dziwy czarny piasek!!! |
|
jedziemy do krateru |
|
podwioził nas właściciel jedynego hotelu w kraterze |
|
coraz bliżej centrum |
|
pico Fogo |
|
z tego niższego wieszchołka był wybuch w 1995 |
|
hotel z którego nie korzystaliśmy |
A teraz dłuższa spacja, bo podziało się
w między czasie.
Wrócił Mąż, zaczęliśmy robić obiad,
ale za Mężem przyszwędały
się 3 Fogowe dziewczynki no i się zaczęło. Najpierw chciały
"karmelos" no to ciastka dostały, poszły sobie a potem kiedy już na
wermahtowskiej kuchence doczekaliśmy się ryżu z fasolą i rybą znowu przyszły.
Chciały się odwdzięczyć dlatego przeszły przez płot i ukradły sąsiadowi
granaty( bardzo dojrzałe) z drzewa. Poczęstowały nas a same jadły niedaleko
nas, opierając się o murek sąsiada, wrzucając mu resztki do ogródka!!!Mąż
prosił o wyrzucenie naszych śmieci, bo my nie wiedzieliśmy gdzie jest kosz na
śmieci, no to dziewucha wzięła nasze puszki i juz prawie rzucała sąsiadowi za
płot kiedy zaprotestowaliśmy i jednak sami znaleźliśmy w końcu śmietnik;-)
wybieraliśmy się na pifko do knajpy
gdzie wcześniej pan nie policzył nam za piwa, bo powiedział że "zapłacimy
jak przyjdziemy następnym razem" - Afryka!! po drodze jeszcze był sklep
adwentystów, którzy go otworzyli jeszcze w sobotę ale już po zachodzi słońca-
no co, wtedy już można;-) tam się dowiedzieliśmy że tutejsza młodzież (czyt.
katolicka) kradnie... no to prawie jak
my, to się nie ma czego bać ;-D
w końcu trafiliśmy do knajpy, z niej pod
drzewo z ponczem w ręku (co by się ogrzać, bo co poniektóre żony nie biorą
ciepłych rzeczy do ubrania) gdzie tubylcy grali na gitarze i dżambie,
przepięknie śpiewali. Zobaczyli że nam (żonie) zimno i weszliśmy do środka
knajpy. Co było dalej to Mąż opowie o! ;-)
|
gdzie jesteśmy, tam nasz dom ;-)
salka katechetyczna
|
|
tak, dobrze widzicie- bląd włosy!
|
|
każdy kolor to inny wypływ lawy
|
|
słońsce zachodzi za krater, zrobi się zimno |
|
ostatnie promienie słońca na czubku Pico |
|
karmelos ;-) |
|
wspólne granie |
|
Bolo robi obiad ;-) |
|
granaty |
|
przed niedzielną mszą |
|
świniobicie |
|
gwiazda betlejemska, ale nie mieści się w doniczce ;-D |
|
pomidory |
|
palenie kawy |
|
"mielenie kawy" |
|
ekipa rozbijająca namiot |
|
na tle lawy z 1995 roku |
|
lawowanie |
|
kuchnia polowa |
|
polecamy sandały Salomon, ale NIE na wulkan |
|
Monika i Nazi |
A w knajpce wielkości może kuchni na
Stablewskiego (co prawda była nowa sala, ale nie oświetlona i nie używana)
muzykanci się zebrali i zajęli jedną połowę, a słuchacze drugą połowę. Na
początku muzykanci uczyli nas trochę kreolskiego, ale potem przyszedł Volfgang
- zapoznany przez nas w Prai Niemiec, 30lat, dredy, świetne jakieś takie
podejście no stress i przyjazny dla wszystkich, i już rok żyje na Fogo. No więc
Volfgang przyszedł z parą holendrów, i zrobił się podział na słuchaczy i
grajków. Do grajków dołączali kolejni z nowymi instrumentami, teraz była już
taka mała gitarka i jeszcze coś takiego co wyglądało jak ryflowany metalowy
termos po którym się szurało takim czymś pomiędzy pędzelkiem a widelcem. Oni
grali Cesaire Evore i inne takie, my słuchaliśmy i rozmawialiśmy o ichniej
kulturze, i żałowaliśmy bardzo ludzi przyjeżdzających na CV do hotelu all
inclusive i wracających mówiąc, że byli na CV i nic specjalnego...
No i jak tak słuchaliśmy okazało się, że
nagle żona moja Marta siedzi między muzykantami z termosem w ręku... No Volfgang
mówił, że wielu turystów próbowało, ale na ogół to tylko psują piosenkę. A tu
moja żona zaczęła obcierać ten termos, i wszystko grało ku wielkiemu
zaskoczeniu Volfganga, zadowoleniu muzyków i wielkiemu mojemu puchnięciu z
dumy!!! Moja Żona! My Wife! -powtażałęm - Ami Mulher! po kreolsku...
No i tak to żona została częścią zespołu, dostała
zaproszenie na stałe do zamieszkania w wulkanie, co zresztą nam by obojgu
pasowało, tylko tam bym mógł mieć problemy ze znalezieniem pracy...Ale może się
kiedyś uda